Nareszcie! Przyjechała do domu…piękna majestatyczna kotka rosyjska niebieska. Wszyscy domownicy byli zachwyceni, ale ja cieszyłam się jak małe dziecko, serce mi łomotało, miałam motyla w żołądku. Po ośmiu latach marzeń spełniło się, mieszkałam już z moją osobistą szarą koteczką, która pierwszą rzeczą jaka zrobiła po przyjeździe do domu było pomylenie donicy z kwiatkiem z kuwetą, lecz po kilku dniach udało się wytłumaczyć co jest czym. Jaka Ona jest piękna….jaka słodka….jaka niesamowita….TAK zostanę hodowcą!!!!
Wkrótce potem znalazłam w Internecie klub hodowców kotów rosyjskich RCC i pełna zachwytu, optymizmu i zapału wstąpiłam w szeregi hodowców. Jak to pięknie wszystko było, poznałam pięknego Kocurka w sam raz na partnera dla mojej piękności, zapisałam się do SHKRP….. Na następny dzień okazało się że wpłaciłam roczną składkę na rzecz malwersantów……pierwszy kubeł zimnej wody. No trudno nikt nie jest doskonały. Wcześniej miałam okazję uczestniczyć „od kuchni” w wystawie kotów w Opolu ale jedynie jako pomocnik wystawcy – miłośnika, którego nerwy zjadały czy kot to wszystko zniesie i czy się po tym wydarzeniu pozbierają obydwoje. Było to doświadczenie, które wstrząsnęło moim różowym światem – kolejny kubeł zimnej wody na gorącą głowę. Koty, smutne, lękające się, szum, hałas, piwkujący hodowcy świętujący wygraną…. Ale z drugiej strony kilka osób które myślały podobnie jak ja, że koty są piękne, mądre, delikatne, kruche emocjonalnie więc należy je kochać i pokazywać jak powinna wyglądać hodowla, dawać przykład i edukować przyszłych hodowców. W pewnym sensie zderzenie dwóch biegunów, jeden biznesowy drugi hobbystyczny.
Powtarzałam ponownie; świat nie jest doskonały…. Zaczęłam analizować wnikliwie historię rasy i odkryłam z przerażeniem że hodowla to nie tylko skojarzenie dwóch rodowodowych kotów. Nagle pojawiły się w mojej mglistej jeszcze wizji hodowlanej takie terminy jak inbred, badanie grupy krwi, analiza rodowodu i najważniejsze: plan hodowlany.
Zaczęło to przyćmiewać sielankowe obrazy z kotką – mamą opiekującą się maluchami, które ślicznie wyglądają w wiklinowym koszyku na tle niebieskiej draperii. Okazało się raptownie, że istnieją różne fenotypy w obrębie jednej rasy, że kojarzenie kotów powinno być poważnie przeanalizowane pod względem genetycznym, jakie dana para wyda potomstwo, czy będą zdrowe, czy nie będzie wad wrodzonych, załomków ogona, niepożądanego ubarwienia niezgodnego ze standardami rasy -„oj!” – pomyślałam i było to naprawdę konstruktywne na tym etapie mojej edukacji jako przyszłego hodowcy.
Moja analiza problemu sięgnęła również w strefę tak zwanych pseudohodowli. Tutaj zaobserwowałam dwie grupy hodowcow zwanych „pseudo” w kręgach hodowców zrzeszonych.
Pierwsza – to ludzie którzy kojarzyli byle jak i byle co byle by wyglądało podobnie jak rasowe kocię i byle by szybko sprzedać bez szczepień, socjalizacji kotka, bez dbałości o nowy dom, ale za to za niewielkie pieniądze w porównaniu z cenami na „białym rynku” kotów rasowych.
Druga grupa – to ludzie, którzy mają koty z rodowodem, wartościowe jako koty do brzydko mówiąc reprodukcji, ale świat układów hodowlanych, różnych nieprawidłowości na które przymyka się „formalne oko” na tyle ich zniechęcił, że ze wstrętem myśleli o zrzeszaniu się w jakiejkolwiek organizacji, a co za tym idzie ich koty będące przychówkiem hodowlanym nie otrzymałby rodowodów. W tej grupie są ludzie oddani kotom, nie nastawieni na zysk lecz na domową propagację danej rasy wśród rodziny i przyjaciół jedynie jako rekompensatę przyjmujący za zapłatę kwotę stanowiącą koszt szczepień i wykarmienia kotów a nierzadko nawet za darmo, by kot miał wspaniały dom i przyjaciół za opiekunów, a hodowca mógł w każdej chwili przyjechać na kawę i zobaczyć „efekt” swej hodowli jak rośnie i pięknieje od ludzkiego kochania.
Z przerażeniem odkryłam jeszcze inną opcję. Adekwatnie do zaobserwowanego przeze mnie podziału wśród pseudohodowli można odszukać odniesienie do hodowli zrzeszonych w stowarzyszeniach hodowców kotów rasowych.
W Internecie jest wiele hodowli mających przepiękne strony internetowe, barwnie opisujące – reklamujące swoje koty, ale w wielu wypadkach pod barwnym opakowaniem kryją się legalni producenci kocich „skórek” z rodowodem. Oczywiście trudno cokolwiek jest zauważyć laikowi, który pragnąc kotka z rodowodem zazwyczaj wybiera hodowlę najlepiej zareklamowaną na wystawie czy w innych mediach. Z emocji nie zwraca się uwagi na fetor nieposprzatanych odchodów, na ilości kociąt posegregowanych w kartonowych pudełkach lub na to że można zobaczyć jedno kociątko wyniesione z tajemniczego pokoju. Z bijącym sercem oddaje się ponad połowę pensji i przynosi do domu kota, który potem okazuje się na przykład zbyt mały na wiek wpisany w rodowodzie, nękany chorobami ledwo zipie, aż się go nie wypieści po swojemu i nie postawi na nogi, a hodowca tarci pamięć jeśli się do niego dzwoni z pytaniami.
Takie rzeczy się niestety zdarzają i przekonałam się, o tym szukając opinii o hodowlach, kiedy szukałam hodowli, na której moja ewentualna hodowla mogłaby się wzorować, spotkałam wiele osób zawiedzionych i smutnych że ich brak doświadczenia posłużył jako okazja do pozbycia się szybko kociaka, choć z rodowodem, do zainkasowania często niższej niż zazwyczaj kwoty za kota rasowego.
Na szczęście to tylko pewna grupa ludzi i wiem jak pomagać innym by omijali takie właśnie hodowle szerokim łukiem. W moich poszukiwaniach trafiłam też na hodowców przez ogromne „H”. To od nich dowiedziałam się o planach hodowlanych, co to fenotyp i genotyp. Zobaczyłam jak trudno wybrać dobrego opiekuna dla kociąt, które przecież przez ponad 12 tygodni śpią z hodowcą w łóżku, bo tam sobie rodząca kotka wybrała gniazdo, albo w jego bucie chowają swoje zabawki, jak trudno przeżyć rozstanie gdy kociak jedzie daleko, i że godzinami można o maluchach opowiadać. Jak są podobne do mamy czy taty, który jest odważny, a który sprytniejszy.
Ile emocji jest w takim hodowcy gdy rodząca kotka potrzebuje pomocy, gdy kocię umiera ile łez wlanych i nieprzespanych nocy, ile urlopów poświęconych na dyżurowanie przy podopiecznych…..
Znam hodowcę który nawet postanowił przygotować swoisty test dla przyszłego opiekuna by przewidzieć w jakie ręce oddaje swego wychowanka.
To właśnie dowodzi, że bycie hodowcą to nie jest takie proste jak wydawało mi się w momencie gdy moja piękna kotka weszła dumnie i pewnie do domu. Hodowla to niezwykle poważne zajęcie, trzeba być genetykiem, położnikiem, mieć wiedzę weterynaryjną, nierzadko predyspozycje psychiczne by w kryzysowych sytuacjach się nie załamać.
No i ostatnia kwestia nurtująca mnie jako już przyszłego „nie-hodowcę”.
Skąd się właściwie biorą takie różnice w cenie? Rodowód kosztuje około 40 zł (w zależności od cennika klubu zrzeszającego hodowców), ale koty z hodowli wzorcowej są karmione najwyższej jakości karmą, mają zapewnioną stałą opiekę weterynaryjną, są dwukrotnie odrobaczone i szczepione, a hodowca poświęca się wychowywaniu maluszków, by wiedziały co to drapak, że pazurków nie próbuje się na ludzkim ciele, że inne zwierzęta domowe to przyjaciele kota. Mały kot nie powinien się bać, bo wie że jest najważniejszy dla człowieka któremu ma być przyjacielem i towarzyszem. W pseudohodowlach, gdzie priorytetem są tylko pieniądze i szybki zysk, nie ma inwestycji w drzewka do zabawy i drapania, w smakołyki, spanka, zabawki, nierzadko koty nie widziały nigdy weterynarza, a kotki przeznaczone do rozrodu są jak królowe w ulu, rodzą ile mogą aż się nie wykończą, bo nie regulują tego żadne przepisy. Kocurki trzymane w piwnicy, wychodzą tylko po to by pokryć kotkę, nie wymagają tyle karmy co kocury mające normalną przestrzeń życiową. Tu można poczynić znaczne oszczędności by cena była atrakcyjna dla kupującego, bo niestety cena jest tu czynnikiem generującym ilość kupujących.
Na szczęście zrozumiałam, że hodowlę należy pozostawić prawdziwym fachowcom, często takim, którzy miłość do hodowania pięknych kotów wyssali z mlekiem mamy i od dzieciństwa widzieli co za sobą niesie taka pasja. By być hodowcą trzeba poświęcić kilka lat na studiowanie wszystkich aspektów tej dziedziny, behawioryzm koci jest bardzo skomplikowany i aby nie krzywdzić kotów i przyszłych opiekunów wypuszczanych w świat maluchów, zajęłam się opisaniem swoich przemyśleń, mając obok dwie cudowne obserwatorki; kotkę rosyjską niebieską i syberyjską nevę, które wkrótce czeka kastracja, żeby mi nie chorowały i na długo zachowały kondycję i dobre samopoczucie.
Konkluzja:
Świat hodowli jest skomplikowany jak wszystko w naszym radosnym kraju, zawsze tam gdzie można zrobić pieniądze pojawiają się ludzie źli mający na celu tylko robienie biznesu po polsku w pejoratywnym rozumieniu tego wyrażenia.
Na hodowli nie da się zarobić jeżeli wszystko dobrze się układa „wychodzi się na zero” a najczęściej jest się na minusie. Ciągle na rynku przybywa kocich gadżetów, kubki z motywem kota nie mieszczą się w szafce, a nowe smakołyki i pokarmy mają swoją cenę. Dlatego wierzę, że pseudohodowle i hodowle producenckie w końcu znikną i zostaną sami pasjonaci. Bez różowych okularów postrzeganie świata nie miałoby żadnego sensu, no chyba że z kotem na kolanach 😉
Agata Daczewska